AsmodeuS AsmodeuS
1545
BLOG

Randka w ciemno 2

AsmodeuS AsmodeuS Rozmaitości Obserwuj notkę 158

 

Tytułem wstępu. 

W związku z tym, że moja poprzednia notka/opowiadanie spowodowała krytyczne reakcje części moich gości od krytyki warsztatu począwszy, a na psychoanalizie autora skończywszy, o co oczywiście nie mam najmniejszych pretensji, i że konkluzje sprowadzały się m.in. do małego prawdopodobieństwa opisów w niej zawartych (tak jakby opisy w „Agencie 007”, czy „Tożsamości Bourne`a” były bardziej prawdopodobne) postanowiłem publicznie przyznać się, że jeszcze nigdy w życiu nie umierałem i dlatego trudno mi powiedzieć jak to naprawdę wygląda, ale obiecuję, że jak tylko umrę nie omieszkam zrelacjonować tego wydarzenia salonowiczom.

 

 

 

Randka w ciemno (wersja poprawiona)

 

Spieszyłem się jak zwykle, ale nie na jakieś ważne spotkanie, bo ja ważnych spotkań właściwie nie miewam, ot raptem raz na jakiś czas. Nie miałem sekretarki, to sam się umawiałem na spotkania i z tego powodu musiałem pamiętać terminy.

Najbliższe spotkanie miałem za sześć miesięcy u dentysty w przychodni, tak, tak, u dentysty, a nie u stomatologa, bo ci ostatni przyjmują w prywatnych gabinetach, czyli akurat dzisiaj spieszyć się nie musiałem, a jednak coś mnie gnało do domu.

Dzisiaj znacznie mniej padało niż wczoraj i przedwczoraj, to i łatwiej mi się jechało, nie „woziło” mnie tak po jezdni z pasa na pas. Wiedziałem, że powinienem zmienić letnie opony na zimowe, wszak był już grudzień, ale jakoś nie mogłem się przemóc.

Czułem się z nimi emocjonalnie związany. One były łyse tak jak ja. To była jednak silniejsza więź niż mógłby przypuszczać postronny obserwator. Wyrzucając je za ich łysość odczuwałbym dyskomfort, bo wyobraziłem sobie jak mnie wyrzucają z pracy za to samo. Cieszyłem się, że już dojeżdżam to mojego skrzyżowania, na nim skręt w prawo i po kwadransie byłem pod domem. Ale było przede mną jeszcze spore wzniesienie pod które podjechać nie było łatwo. Prawdę powiedziawszy napawało mnie ono lękiem, bo często, właśnie w trakcie jego forsowania, psuł mi się samochód. Nie miałem o to do niego pretensji, w końcu rocznikowo sięgał sporo w ubiegły wiek, to czemu miałem się dziwić, swoje już przejechał. Dobrze przynajmniej, że był mały, to łatwo go było w takiej sytuacji zepchnąć na pobocze, zresztą zawsze miał mi kto pomóc, bo on psuł się zwykle w tym samym miejscu przed tym, kochanym przeze mnie i jednocześnie nienawidzonym skrzyżowaniem, naprzeciwko przystanku autobusowego. Ludzie korzystający z tej linii już mnie znali i chętnie pomagali. Z niektórymi nawet zdążyłem się już zaprzyjaźnić. Jednak mały samochód ma swoje plusy, mało pali, czyli jest ekologiczny, łatwo nim zaparkować i nikt nie może mi zarzucić, że wielkością auta usiłuję leczyć swoje kompleksy, albo coś zamanifestować, lubię go, a poza tym, to klasyk, tak zawsze odpowiadałem kiedy pytano mnie czemu go wreszcie nie zmienię.

Rosło mi w oczach to wzniesienie i lęk przed nim. Silnik pracował coraz ciężej i głośniej, zredukowałem biegi do jedynki, a on zawył i zamilkł, coś zagrzechotało i samochód stanął.

Spojrzałem w prawo, ludzie stojący na przystanku wesoło machali do mnie rękami.

Wysiadłem.

 

cd może nastąpi.

 

AsmodeuS
O mnie AsmodeuS

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości