AsmodeuS AsmodeuS
2162
BLOG

Randka w ciemno

AsmodeuS AsmodeuS Rozmaitości Obserwuj notkę 191

 

                      Spieszyłem się jak zwykle, tym razem nie na jakieś ważne spotkanie, ale ot tak całkiem bez powodu. Właściwie mój pośpiech był raczej nie tyle fizyczny, bo lało jak z cebra i szybko nie dało się jechać, a wycieraczki kompletnie nie dawały sobie rady, a przy takiej, momentami wręcz zerowej, widoczności nie chciałem ryzykować, to był pośpiech li tylko psychiczny, coś mnie po prostu gnało do domu.
Na domiar złego, jechałem prawym, wolniejszym pasem, a samochody wyprzedzające mnie, co i rusz, mimo tego, że mój samochód jest sporych rozmiarów, zachlapywały go po sam dach. Na szczęście za dwie przecznice skręcałem w prawo i przynajmniej ten dodatkowy prysznic w ulewie miał się za kilka chwil skończyć. Zastanawiałem się co mnie tak nagle gna. Fakt zawsze się spieszę z przyzwyczajenia, ale dziś wieczorem nie miałem najmniejszego powodu. Wprawdzie sekretarka umówiła mnie na spotkanie z jakąś kobietą z firmy ubezpieczeniowej, bo coś z moją polisą na życie ponoć było nie tak, ale dopiero na jutro.

Stanąłem na światłach. Na tym skrzyżowaniu skręcałem w prawo i po kilkunastu minutach podjeżdżałem pod dom. Nie mogłem doczekać się na zieloną strzałkę. Byłem, jak mawiają, podminowany, miałem huśtawkę nastrojów, której częstotliwość zwiększała się z minuty, na minutę. Im byłem bliżej, tym bardziej. Nie mogłem zrozumieć stanu w jakim się znajdowałem i odgadnąć jego powodu, a to drażniło mnie dodatkowo. Taka dziwna mieszanka uczuć, lęku i podniecenia.
Wreszcie strzałka zapaliła się i ruszyłem, tym razem, te kilkanaście minut na dojazd przedłużyło się do pół godziny. Lało coraz bardziej i wszystkie samochody jechały coraz wolniej, niczym kondukt.

Zatrzymałem się pod domem i biegiem puściłem się w kierunku drzwi. Pośliznąłem się na opadłych liściach i gdyby nie to, że zdążyłem uchwycić klamkę, wykonałbym widowiskowego potrójnego tulupa, czy innego rittbergera też z dużą ilością obrotów, jak to na mokrych schodach bywa. Jeszcze tylko tego brakowało mi do szczęścia jakby samo przemoknięcie do suchej nitki, mimo niebezpiecznego sprintu, to było zbyt mało. Nigdy nie rozumiałem tego powiedzenia z przemakaniem do suchej nitki i byłem pewien, że zapewne do końca życia nie zrozumiem. W tej chwili nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak prorocza była ta konstatacja. Włożyłem klucz do zamka.
Dzisiaj było jakoś inaczej niż zwykle, zaniepokoiła mnie cisza, nie, nie cisza związana z brakiem szczęku rygli, bo szczęknęły jak zawsze, ale cisza innego rodzaju. Nie usłyszałem uderzenia w drzwi psich łap z drugiej strony. Przecież to był od lat codzienny rytuał. Alfa piękna, kremowo biała charcica, doskonale słyszała i co najważniejsze odróżniała od innych, dźwięk silnika mojego samochodu i zawsze zanim zdążyłem wysiąść czekała wraz z czarnym kotem Lakim, pod drzwiami mieszkania. Razem tworzyły komiczny komitet powitalny. Ona zarzucała mi łapy na ramiona i lizała po twarzy, a on plątał się między nogami na wysokości kostek. Tak jak byłem stuprocentowo pewien, że Alfa wita mnie z czystej miłości, tak co do Lakiego miałem spore wątpliwości, bo zawsze po tym ”szczerym” przywitaniu oczekiwał wynagrodzenia w bardziej wymiernej postaci niż pogłaskanie. Mrucząc pod nosem –koty to dranie– wszedłem do holu.

Wewnątrz panowała niczym niezmącona cisza, poczułem niepokój i szybkim krokiem poszedłem do pokoju gdzie sypiały. Drzwi jak zwykle były na wpół otwarte, bo w przeciwieństwie do psów koty wprost nienawidzą pozamykanych drzwi nawet w pomieszczeniach w których na ogół nie przebywają, zajrzałem do środka. Spały jak zabite mocno w siebie wtulone, pora na sen dość dziwna, ale pogoda była tak paskudna, że nawet im się nie dziwiłem, sam zresztą zaczynałem być już lekko senny. Pozbyłem się przemoczonego ubrania i z radością poszedłem wziąć prysznic.
Po dobrych trzydziestu minutach, otulony szlafrokiem, skierowałem się do gabinetu. Ochota na czytanie radykalnie mi przeszła, oczy mnie piekły po wielu godzinach wpatrywania się w ekran komputera. Zapaliłem lampę na biurku, jej ciemnozielony klosz chronił mi oczy przed zbyt intensywnym światłem, ale mimo tego jeszcze przyciemniłem światło regulatorem. Nawet przez chwilę nie zastanawiałem się nad wyborem płyty, bo od samego rana miałem ochotę posłuchać „Sloe Gin”. Włączyłem sprzęt i nalałem sobie solidną porcję szkockiej, byłem nieludzko zmęczony, tak zmęczony, że pomimo wcześniejszej senności, której notabene pozbyłem się skutecznie pod natryskiem, nie miałem specjalnej nadziei, że znowu szybko powróci. Bywa, że przekracza się barierę zmęczenia tak bardzo, iż to staje się powodem bezsenności, nie była to dla mnie nowina, ale wręcz codzienność, jednak dzisiaj postanowiłem do recydywy tego stanu nie dopuścić. Odwróciłem się żeby podejść do fotela i w tym momencie natychmiast zamarłem. W moim kierunku z drugiego końca pokoju, powoli, kocim krokiem, szła dziewczyna, nie, nie dziewczyna, a raczej kobieta, na oko sądząc 25 30 letnia i do tego kompletnie naga. Kiedy znalazła się w zasięgu światła lampy moje zdumienie przekroczyło wszelkie znane mi granice. Była piękna, co tam piękna, była zjawiskowa, a co dziwniejsze przypominała mi wszystkie dziewczyny i kobiety które poznałem i jakie jedynie zobaczyłem w życiu, podejrzewam nawet, że miała w sobie coś z kobiet, których istnienie, z racji ich niebywałego piękna, ledwie i to nieśmiało przeczuwałem.

Nie byłem w stanie określić jej karnacji ani koloru włosów, że o kolorze oczu już nie wspomnę. Była wszystkimi kobietami naraz. W zależności od konta padania światła jej rysy i kolor włosów wydawały się zmieniać. I do tego, ten oszałamiający zapach. Nie mogłem się ani ruszyć, ani oderwać od niej wzroku, zresztą kto by chciał przestać patrzyć. Moje zdumienie przeradzało się w fascynację. Czas zwalniał, stawał się jakiś taki lepki i ciepły.
Nie, szklanka nie wypadła mi widowiskowo z dłoni, ani równie widowiskowo nie roztrzaskała się na podłodze. Nie lubię marnować trunku, nawet w takich sytuacjach. Zacząłem powoli, bardzo, ale to bardzo powoli, odstawiać ją na biurko.

Czy przećwiczyliśmy razem Kamasutrę, a skąd, to pozycja zdecydowanie przereklamowana przez wydawców, a poza tym Ona była nieporównywalnie bardziej pomysłowa.
Podniosłem z wysiłkiem głowę, rozejrzałem się po pokoju i w tym momencie w pełni doceniłem swoje upodobanie do ciężkich gabinetowych mebli i zadumałem się nad dramatycznym losem posiadaczy zestawów z Ikei. Spojrzałem na zegarek, znowu była 20:20 to absurd, przecież właśnie o tej godzinie włączyłem odtwarzacz. Wiem to na pewno, bo mam zwyczaj, podobno nieelegancki, ciągłego, mniej lub bardziej dyskretnego, spoglądania na zegarek. Ale to akurat było w tej chwili i tak najmniej istotne. Cieszyłem się obecnością nieznajomej. Chłonąłem jej zapach, zapach całkiem dla mnie nowy i nierozpoznawalny, który budził we mnie całkowicie sprzeczne stany, ekscytacji, podniecenia i zwierzęcego lęku. Bardzo mnie to kręciło, bać się i to wręcz panicznie w chwili spełnienia ? Tak musiał się czuć partner modliszki. Z czymś takim nie miałem dotąd nigdy do czynienia. A dlaczego partner, a nie kochanek ? Bo kochanek wiąże się z pojęciem jakiejś powtarzalności, a modliszka jest w tej materii zdecydowanie niepowtarzalna.

Leżałem na wznak spocony i ciężko oddychałem, Położyła głowę na moich piersiach, przesunąłem dłonią po jej ciele, było jedwabiste, przyjemnie ciepłe, ale suche, a oddech miała spokojny i równy. Nie mogłem tego zrozumieć, przecież ona była wręcz niewyobrażalnie aktywna, a coś takiego zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu. Początkowo tłumaczyłem to sobie różnicą wieku, wprawdzie różnica była spora ale bez przesady, powód musiał być jednak inny. Dałem za wygraną, postanowiłem darować sobie dalsze dywagacje na ten temat. Rozśmieszyło mnie to przebiegające przez myśl określenie „postanawiam” czy „postanowiłem”, byłem tak zmęczony, tak odjechany i jednocześnie rozleniwiony, że opowiadanie o postanawianiu czegokolwiek było zwykłą bzdurą. Teraz dopiero poczułem, że w ogóle jestem, że istnieję i chyba tylko po to zostałem stworzony, żeby przeżyć to co teraz przeżyłem.

Zaproponowałem jej drinka, odmówiła, szczerze przyznam, że mnie to w duchu ucieszyło, bo wcale nie chciało mi się wstawać. Dobrze, że papierosy miałem w zasięgu ręki, bo po nie też bym chyba nie wstał. Zapaliłem . Rozmawialiśmy chwilę, ale temat mnie jakoś nie porwał, bo nie lubię rozmawiać o swoich nałogach, a już szczególnie o tych „zgubnych” jak to Ona ujęła i rozmowa zaczęła zamierać. Podniosła się płynnie i powoli ruszyła w kierunku kotary. Uniosłem się na łokciu, bo nadal nie mogłem się na nią napatrzyć, zgasiłem papierosa i dopiero po chwili poczułem, że w pokoju zaczyna dominować zupełnie inny zapach. Byłem prawie pewien, że był to coraz intensywniejszy zapach kalii.
Podeszła do kotary i wydobyła zza niej jakiś wysoki, wyższy od niej, podłużny przedmiot, światło było zbyt słabe, abym mógł go rozpoznać, ale przez moment, zauważyłem na nim jakiś dziwny zimny błysk.
Nagle dotarło do mnie to co powiedziała sekretarka, że „coś z moją polisą na życie było nie tak”, Boże jakie tam ”coś nie tak”, ona za kilka chwil będzie do zrealizowania !

 

 

Z głośników nadal cicho płynęło Sloe Gin.

 

 

 

 


 

AsmodeuS
O mnie AsmodeuS

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości